Młodzi, bardzo zakochani ludzie wierzą , że będą ze sobą razem całe życie. Na dobre i na złe. W zdrowiu i chorobie. To piękne marzenie. Możliwe do osiągnięcia, choć w praktyce oznacza to wielki wysiłek. Ostatni czas obfituje u mnie w liczne refleksje wokół tematu udanego, trwałego małżeństwa. Nie mam żadnych wątpliwości co do słuszności mojej decyzji. Jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Są jednak takie chwile, kiedy pytam siebie czysto retorycznie: jak to będzie?. Czy wierność tej drugiej osobie z którą dzielimy życie, jest możliwa? W końcu w kolorowych pismach lub na internetowych portalach tyle czyta się o wolnych związkach bez zobowiązań, separacjach czy burzliwych rozstaniach. Jak mówi tekst pewnej piosenki Natalii Kukulskiej – „wierność jest nudna”. Dla mnie jednak życie jest banalnie proste: kocham, więc jestem wierna. Tylko On jest ważny. Nie rozglądam się więc na boki, nie szukam wrażeń na zewnątrz. Bo kocham. A On? Czy też tak potrafi? Czy jest w stanie dochować mi wierności przez resztę życia? Ślubował, owszem. Ale przecież nie on jeden. Tymczasem statystyki są nieubłagane: ludzie coraz częściej się rozwodzą. Powody są przeróżne, choć tym najczęściej podawanym przez pary jest zbyt duża różnica charakterów. Szczerze? nie do końca to kupuję. Mam uwierzyć, że ci ludzie nie poznali się dobrze przed ślubem? Nie wiedzieli kogo biorą sobie za żonę/ męża?
Zanim podjęliśmy z małżem decyzję o ślubie zastanawiałam się, jak zareagujemy na sytuacje dla nas trudne. Konfliktowe. Czy będzie gorąca kłótnia po włosku, ciche dni, a może jednak konstruktywna rozmowa, gdy emocje opadną?. Na szczęście w naszym przypadku występuje to trzecie: rozmowa oparta o szacunek i miłość, która oczyszcza atmosferę i przywraca harmonię i szczęście do naszego domu. Zabrzmi banalnie, ale naprawdę warto rozmawiać. W ciągu prawie dwóch lat małżeństwa (a znamy się w sumie cztery) – nie doszło między nami do żadnej kłótni czy awantury. Owszem, zdarzyło się kilka trudnych emocjonalnie rozmów czy nieporozumień, ale nic więcej. Niemożliwe? A jednak!. W sytuacjach napiętych od razu siadamy obok siebie. Rzucamy wszystko w cholerę i wałkujemy temat. Słuchamy siebie nawzajem i szukamy rozwiązań. Kompromisu. Ale uwaga: podczas rozmowy obowiązują następujące zasady: żadnego przerzucania piłeczki, mędrkowania, wywyższania się, złośliwości czy przytyków!. :). Absolutnie niedozwolone 🙂
Ślub to decyzja na całe życie. Przynajmniej tak być powinno…Nie po to powiedziałam TAK, by za dwa (może pięć lat) znaleźć się w separacji bądź w trakcie sprawy rozwodowej. Z obu tych możliwości biorę pod uwagę CO NAJWYŻEJ separację (choć oczywiście nie chciałabym nawet tego). Znam różne małżeństwa. Jednak na palcach jednej ręki mogę policzyć te pary, które mają za sobą więcej niż 35 lat stażu. Niektórym moim znajomym (często rówieśnikom) niestety w życiu nie wyszło. Zdrada, unieważnienie małżeństwa czy rozwód – to jedyna „pamiątka”, jaka pozostała im po tej najpiękniejszej chwili, która miała być początkiem szczęśliwego, nowego życia u boku ukochanej osoby. Dziś żyją z ogromną psychiczną i emocjonalną traumą, poczuciem porażki oraz głębokim żalem. Dlatego właśnie nie bagatelizuję żadnych swoich emocji ani pytań, które od czasu do czasu pojawiają się w mojej głowie.
Nie ma takiego małżeństwa, którego mniej lub bardziej nie dotknąłby jakiś kryzys. Moja dobra znajoma (już od dawna mężatka), powtarza mi czasem: małżeństwo to prawdziwa szkoła miłosierdzia i pokory. Wie, co mówi. Nie ma lekko w życiu (i nigdy nie miała). Przebaczenie… słowo klucz. Jest taka piosenka Hanki Ordonówny pt. „Miłość ci wszystko wybaczy”. Czy aby na pewno? Czy potrafiłabym swojemu mężowi przebaczyć absolutnie wszystko?. Doszłam do wniosku, że jednak nie. A nawet, jeśli by jakimś cudem się udało, to potrzebowałabym na to wielu lat (a może i całego życia). Czego nie byłabym
w stanie przebaczyć? Na pewno jednej rzeczy: przemocy w jakiejkolwiek formie: psychicznej, emocjonalnej, ekonomicznej, seksualnej. Nie, nie i jeszcze raz NIE. W tym wypadku wybrałabym separację. Byłabym skłonna zostawić uchylone drzwi, jednak warunkowo.: kochanie, idziesz na terapię, albo się wyprowadzam. Żyłabym oddzielnie dopóki nie zobaczyłabym konkretnych efektów jego pracy nad sobą . W przeciwnym wypadku żyję odseparowana, próbując poskładać siebie na nowo. Czy szukałabym wsparcia? Z pewnością. Ale nie u boku innego mężczyzny. Po pierwsze ze względu na zawarty sakrament. Po drugie, pod wpływem tak trudnych doświadczeń łatwo wpaść z deszczu pod rynnę.
Od czasu do czasu wpada mi w oko pewien artykuł traktujący o zdradzie. Mniejsza o ile pokolorowany, na ile prawdziwy. Sama zdrada jest dla mnie trudna do zaakceptowania i wybaczenia.
Pół bólu, jeżeli zrobiłby to jeden raz, z brzydszą koleżanką z pracy, studentką, lub znajomą z czatu internetowego i szczerze tego żałował. Ale jeśli tą drugą była moja wieloletnia przyjaciółka (która zachodzi z nim w ciążę), wówczas nie było by czego zbierać. Przerobiłam już zdradę w swoim życiu. Facet się przyznał po miesiącu. Zżerały go (jak sam wyznał) wyrzuty sumienia. Przynajmniej – tak twierdził. Jednak jego seksualny wyskok ujrzał światło dzienne także z innego powodu: jego żądna wrażeń kochanka – zaciążyła, co musiało być dla wówczas osiemnastolatka z niewielkiej mieściny prawdziwym szokiem. Zapewne z powodu dziecka w drodze oraz złośliwości ludzkich języków – postanowili swój „związek” sformalizować. Dostałam nawet listowne zaproszenie na ślub on pana młodego. Czy są szczęśliwą rodziną? Śmiem w to wątpić, bo kobieta śledziła moją aktywność na facebooku aż do momentu mojego ślubu. Wtedy zniknęła z pola widzenia. Dlaczego? To dobre pytanie! Nie wiem, choć przypuszczam. Jej mąż niestety ma bardzo pojemne serce. Jest w nim także sporo miejsca dla mnie… Cóż, taki typ człowieka, szczerze współczuję. Z tego co wiem, mają troje synów w 3-4 klasie szkoły podstawowej. Pierwszą moją reakcję na jego zdradę, była złość. Jednak ku mojemu zaskoczeniu, podniosłam się z tego dość szybko. Tylko jedno się zmieniło: przestałam wierzyć w magię harleqinów i monogamię mężczyzn. Mój mąż musiał się naprawdę mocno starać , by odbudować we mnie wiarę w to, że nie każdy facet to jednak świnia. Udowadnia to zresztą każdego dnia.
Dziś, z perspektywy czasu – jestem wdzięczna opatrzności Bożej za to rozczarowanie. W końcu gdybym kiedyś wyszła za mojego eks, byłabym z pewnością bardzo nieszczęśliwa, w każdej innej kobiecie widząc potencjalną kochankę. Nie wiem, czy mogłabym zasypiać spokojnie z taką świadomością, a rola śledczej mi się nie uśmiecha. Straciłabym czas, energię a w konsekwencji także życie, by uzyskać kolejny dowód męskiej niewierności. Bogu dziękować – moje przeznaczenie było jednak inne…A wy ? Co myślicie na temat małżeństwa? problemów, z którymi w swoich związkach się stykacie? czy potraficie absolutnie wszystko wybaczyć swoim partnerom?
Dodaj komentarz